Byłem gruby i nadużywałem alkoholu. Miałem pretensję do całego świata za własne niepowodzenia. Nienawidziłem siebie i mojego życia. Zdałem sobie sprawę, że moje postępowanie nie odzwierciedlało tego, kim jestem naprawdę, głęboko w sercu. Byłem sfrustrowany. Miałem dość patrzenia jak życie ucieka mi przez palce. Chciałem coś zmienić. Nie wiedziałem jeszcze, jak to zrobić, ale byłem gotowy podjąć próbę. Chciałem być szczęśliwy. Czy to tak wiele? Pamiętam dokładnie ten dzień. Następnego dnia wylatywałem do Australii. Pakowałem się i popijałem wódkę z lodem. Kończyła się już cola, a było jeszcze pół flaszki. Nie był to dla mnie problem. Wręcz odwrotnie. Z każdym łykiem było mi coraz lepiej. Słuchałem Phila Collinsa "In the air tonight" : "I've been waiting for this moment for all my life, oh lord."
Tak, czekałem na to całe życie. Czy się bałem? Tak, jak cholera. Ale bardziej bałem się, że zmarnuje swoje życie. Wiedziałem, że osoba na którą patrze w lustro i to co sobą reprezentowałem nie równa się z tym kim naprawdę jestem. Miałem dość. Moi rówieśnicy mieli prace, pieniądze i nadzieje na przyszłość. Ja nie miałem nic i nie widziałem sensu w niczym. Wiedziałem za to, że coś musi się zmienić. Nie wiedziałem co ani jak, ale byłym gotowy spróbować. Nie miałem nic do stracenia. Dosłownie. Kiedy miałem dwadzieścia-kilka lat znajomi śmiali się z mojego CV które miało podobno 2 strony. Tak, zmieniałem często prace. Albo mnie wyrzucali. Moja odpowiedź zawsze brzmiała tak samo: "To nie to. Ja chcę czegoś innego." "Ty nigdy nie wiesz czego chcesz!"-słyszałem. Tak, to prawda. Przez wiele lat miałem to sobie za złe. Bo przecież "powinienem" wiedzieć. A ja nie miałem pojęcia czego chcę. Tak jak teraz o tym myśle to właśnie ta niewiedza i brak sprecyzowanych celów przyczyniły się do mojego rozwoju. Uwielbiałem natomiast wszelakie drogi na skróty i wszystko co choć na chwilę dawało mi chwilę zapomnienia. Śmieciowym żarciem chciałem wypełnić pustkę wewnątrz siebie. Jedzenie nie dało mi szczęścia, bo to nie jest jego rola! Mimo to zostałem wypełniony: zbędnymi kilogramami. W wieku 21 lat ważyłem ponad 80 kg, miałem potężnego brzucha i pulchniutką buźkę, jakby użądliła mnie osa. Albo sto os. Jeżeli szło się na piwo to nie na jedno, a na co najmniej pięć. Jak impreza to pełną mordą! A jutro? A praca? A obowiązki? Dziś już o tym nie myśle, bo właśnie leje się wóda. Bójki, awantury, wytrzeźwiałki, urwane filmy, kłopoty z prawem, złamane szczęki i wybite zęby. Czasem. Puste kieszenie, kac i poczucie winy. Zawsze. Wydaje mi się, że byłem łatwy do zmanipulowania. Dałem się omamić i uwierzyłem, że szczęście jest w alkoholu, imprezach i zapychaniu się fast foodami. Niespodzianka! Poszedłem więc w drugą stronę i zacząłem krok po kroku weryfikować moje życie i wybory. To co myślę o sobie, o innych i o świecie. To co jem, a czego nie. Kogo wspieram robiąc zakupy. Kto zarabia na moich decyzjach. Z jednej strony czułem się trochę oszukany, że stałem się nieświadomym konsumentem, który ślepo wierzy w slogany. Z drugiej strony wiedziałem, że tylko ode mnie zależy czy zacznę wprowadzać nowe nawyki, czy będę uparcie robił to co przedtem. Miesiąc temu dostałem wiadomość: "Wytrwałości w tym co robisz." Dało mi to do myślenia. Ja naprawdę nie jestem wytrwały. Ja nie mam silnej woli. Ja po prostu miałem dość patrzenia jak moje życie ucieka mi przez palce. Jak mówi Einstein: szaleństwem jest robić w kółko to samo i oczekiwać innych rezultatów. To nie jest kwestia postanowienia: "Od jutra nie pije i trzymam diete." To są wyrzeczenia i ciężka praca. A ja nie lubie wyrzeczeń, a tym bardziej ciężkiej pracy. Ja z pasją wprowadzałem nowe interesujące nawyki. Pewnego razu odmawiając wspólnego picia wódki usłyszałem: "Wypij, jesteś młody przecież, musisz mieć coś z życia!" To był dokładny powód dla którego nie chciałem spędzać każdego weekendu na alkoholowych libacjach. Chciałem mieć coś z życia. I tym "czymś" na pewno nie było budzenie się w prawie każdą sobotę i niedziele na urwanym filmie. Miałem dość bycia 'wytrwałym' w robieniu tego samego. Zacząłem świadomie odpuszczać weekendowe chlanie i zająłem się sportem. Wspaniałe uczucie, gdy budzisz się w niedziele z rana i możesz robić to na co masz ochotę, zamiast zdychać pół dnia z kacem. Przeszło mi przez myśl:" Ciekawi mnie jakby to było nie pić przez dłuższy czas i jaki wpływ miałoby to na moje zdrowie i samopoczucie..." I tym sposobem, bez zbędnych ceregieli zacząłem nowy etap w moim życiu. Udało mi się nie pić przez 20 kolejnych miesięcy. Dało mi to dużo wewnętrznej mocy. Jeżeli jestem w stanie uwolnić się od nadużywania alkoholu, to co jeszcze jest możliwe? W roku 2014 zacząłem eksperymenty z dietą roślinną, a po kilku kolejnych miesiącach zostałem weganinem. Przeczytaj post: Wysyłałem świnie na rzeź, a dziś jestem weganinem |