Byłem tak najebany, że ledwo stałem na nogach. Powiedziałem, że jadę po piwo. No i pojechałem. Tylko, że nie do nocnego dwie ulice dalej. Piliśmy w środku puszczy, na totalnym zadupiu. Jakieś 15 km od najbliższej stacji benzynowej. Żeby było śmieszniej to zabrałem jeszcze ze sobą dwóch małolatów. Mi wciąż było mało emocji. Dla zabawy wyłączałem światła jadąc 160 km/h. Wróciliśmy bez zadrapania. Jak? Sam nie wiem do tej pory. Jakiś czas później straciłem prawko (oczywiście za jazdę po pijaku) Najpierw była złość. Myślałem co bym zrobił, gdym mógł cofnąć czas. Lecz po jakimś czasie zaakceptowałem moją sytuację i nawet się ucieszyłem. Zrobiłem tyle durnych rzeczy i nic nikomu się nie stało. Miałem świadomość, że wiele razy mi się upiekło. W końcu miarka się przebrała. Strata prawa jazdy nie była najgorszą z możliwych kar. Była to jakaś gwarancja, że przynajmniej przez rok nie będę stanowił zagrożenia na drodze dla siebie i innych. Kilka dni temu pijany kierowca zabił młodszą siostrę mojego kumpla z Sydney. Strasznie przykra sytuacja, która dodała mi odwagi, żeby opublikować ten tekst. Dobrze wiem, że mogłem być tym kierowcą. Mogłem też być tym, który stracił życie. Kiedyś mając 19 lat tak się najebałem samogonem, że wracałem środkiem ulicy i potrąciła mnie ciężarówka. Nie pamiętałem tego. To powiedzieli mojemu ojcu policjanci, którzy odwieźli mnie do domu. Skończyło się na siniakach i potłuczeniach. Podobnych akcji były setki. Alkohol był/jest sporą częścią mojego życia. Odkąd w nim zasmakowałem stał się moim nieodłącznym kompanem. Z jednej strony to fajne imprezy, koncerty i poznawanie nowych ludzi. Wychodzi się przecież "na piwo". Dla rozrywki ze znajomymi. Raczej nie mówiłem wychodzę przepić wszystko co mam w portfelu i że idę chlać tak długo aż urwie mi się film i będę wszczynał bójki, po których będę miał rozwaloną szczękę albo wybite zęby. Inną sprawą jest to, że nie musiałem wychodzić, żeby pić. Często piłem sam, w domu. Jak patrzę na to z perspektywy to widzę wyraźnie, że mój problem z alkoholem był/jest zewnętrznym rezultatem mojej frustracji i niespełnionych ambicji. Takim krzykiem rozpaczy niezrozumianego i zagubionego dziecka. Nie wiedziałem jak prosić o pomoc. No, bo co powiem? - W zasadzie to nie umiem nazywać i okazywać swoich uczuć. Nie wiem czego chcę w życiu. Nie umiem marzyć. Nigdy nie czułem, że jestem wystarczająco dobry. Nie miałem takiej osoby, której mógłbym się wygadać. Dorastałem z przekonaniem, że wręcz nie wypada narzekać, bo inni mają gorzej. A ja powinienem był się więcej starać bo miałem tak wiele (a tego nie doceniałem). Czyli dach nad głowa, jedzenie czy edukację. Ale ja chciałem czegoś więcej. Tylko sam nie wiedziałem czego. Dusiłem to wszystko w sobie. Czy był więc sens, żeby się otwierać i prosić o pomoc? Tylko po to, żeby przeżyć rozczarowanie? Z drugiej strony jak inni mieli mnie zrozumieć, skoro sami tłamszą swoje uczucia i potrzeby? Marcin Wegański: Pijacka Spowiedź Ateisty - Smutek, Samotność i Strach Przed Nieznanym [Część II]...Więc zamiast adresować moje problemy i uczucia upijałem się do urwanego filmu i robiłem durnoty. Podświadomie wiedziałem, że chlanie nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale nie umiałem tego zmienić. Czułem ogromną potrzebę wypicia. Mając promile we krwi czułem, że mogłem w końcu na chwilę odpocząć od smutku i żalu, który w sobie gromadziłem. Uwielbiam ten moment do tej pory. Taka chwila ukojenia. Czas, kiedy choć na chwilę mogłem zapomnieć co wypada i puścić wodzę fantazji. Dlatego piłem. A kiedy piłem to nie znałem limitu. Efektem tego było jedynie pogarszające się zdrowie: psychiczne i fizyczne. Krzyczałem wtedy moim zachowaniem:
- Hej, tu jestem! Niech ktoś mnie w końcu zauważy! Pomocy KLIKNIJ TUTAJ, ABY PRZECZYTAĆ CAŁY POST |