Marcin Wegański: Pijacka Spowiedź Ateisty - Smutek, Samotność i Strach Przed Nieznanym [Część II]1/1/2017 W Niewoli Własnych Przekonań...Więc zamiast adresować moje problemy i uczucia upijałem się do urwanego filmu i robiłem durnoty. Podświadomie wiedziałem, że chlanie nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale nie umiałem tego zmienić. Czułem ogromną potrzebę wypicia. Mając promile we krwi czułem, że mogłem w końcu na chwilę odpocząć od smutku i żalu, który w sobie gromadziłem. Uwielbiam ten moment do tej pory. Taka chwila ukojenia. Czas, kiedy choć na chwilę mogłem zapomnieć co wypada i puścić wodzę fantazji. Dlatego piłem. A kiedy piłem to nie znałem limitu. Efektem tego było jedynie pogarszające się zdrowie: psychiczne i fizyczne. Krzyczałem wtedy moim zachowaniem: - Hej, tu jestem! Niech ktoś mnie w końcu zauważy! Pomocy! CZYTAJ TEŻ Mogłem już nie żyć, czyli Pijacka Spowiedź Ateisty. PROLOG [Część I] KLIKNIJ TU
Lecz nikt nie słyszał tego wołania. Najebał się chłopaczyna, ot co. Nikt nie widział tego co działo się pod powierzchnią. Ja też tego nie dostrzegałem. Musiałem najpierw poznać siebie, żeby zrozumieć przyczyny moich problemów z alkoholem. Póki co myślałem, że muszę się jedynie kontrolować i wiedzieć, w którym momencie powiedzieć „stop”. Inaczej robiłem rzeczy, których później żałowałem. W teorii brzmi dobrze. W praktyce udawało mi to się raz na dziesięć. Albo raz na sto. Tu pojawiał się problem, bo to co było chwilowym ukojeniem stawało się moim przekleństwem, bo tak bardzo uwielbiałem ten stan, że nie chciałem z niego wychodzić. Puszczały mi wtedy wszystkie hamulce. Nabierałem odwagi do robienia rzeczy, na które normalnie nie dawałem sobie pozwolenia. Miałem wrażenie, że chcę nadrobić ten stracony czas, który spędziłem na gdybaniu. Nie znałem pojęcia: "już mi wystarczy". Bo będąc na fali nie byłem już za mały, za gruby, za biedny i niepewny siebie. Było zupełnie odwrotnie: wydawałem się być perfekcyjny: inteligentny, przystojny i czarujący. Do tego zawsze po pijaku szastałem pieniędzmi na prawo i lewo. Raz nawet wyrzucili mnie z pracy, gdzie byłem dostawcą pizzy bo miałem takiego 'kaca', że jeszcze następnego dnia o godzinie 14 byłem pod wpływem. Przez mój problem z alkoholem zostałem wyrzucony z podrzędnej roboty, gdzie zarabiałem 6 złotych na godzinę. I to było w pewnym sensie normalne. Takie akcje mi się zdarzały i nie był to wielki szok dla rodziny czy znajomych. Była to jakaś łatka, na którą sobie zapracowałem. Nigdy się na z nią nie pogodziłem i tak naprawdę było mi głupio ją mieć. Chociaż nigdy się do tego nie przyznałem było mi też bardzo przykro, gdy inni się ze mnie nabijali. Wiem, że nikt mnie nie zmuszał do picia, ale czułem taką niewidzialną presję, że muszę się zachowywać tak jak już przyzwyczaiłem wszystkich dookoła. Czyli mało poważny i uległy. Więc pewnym sensie łatwiej było mi być sobą. Każdy wiedział, że "ja to ja" i czego można się było po mnie spodziewać. Było to błędne koło. Nienawidziłem siebie za wszystkie durne akcje, które odwaliłem. Ale w tym sam czasie jedynym wyjściem, które mogło poprawić moje samopoczucie był alkohol. - A pamiętasz jak zrobiłeś X i Y? Ha ha! Ale dałeś czadu! Nie pamiętałem, ale śmiałem się razem z nimi. Nie wiedziałem jak mam się zachować. Nie chciałem wnikać w szczegóły jak skompromitowałem się po raz kolejny. Chciałem jak najszybciej zakończyć tą niezręczną rozmowę. A najchętniej to chciałbym zapaść się pod ziemię i nigdy nie wracać do tematu. Może dlatego w dalszym ciągu jest we mnie jakiś strach przed otworzeniem się i mówieniem o moich wewnętrznych przeżyciach i zdrowiu psychicznym. O sytuacjach przykrych, pełnych bólu i cierpienia. Taki wstyd... W końcu wszyscy się dowiedzą. Lecz bardziej boję się tego, że jeżeli jutro bym zginął to zabiorę je wszystkie ze sobą. A są one niewiarygodne. Kiedy się nad tym zastanawiam, to wydaję mi się to wręcz niemożliwe, że doświadczyłem tak wiele. Te wszystkie durne akcje, które znam tylko ja. To kim jestem dziś jest wypadkową tych wydarzeń. To one mnie ukształtowały. Dlaczego więc miałbym ich nie opowiedzieć? Pierwszy raz zdałem sobie z tego sprawę w Sydney w 2014 roku. Poznałem dziesiątki ludzi, którzy znali mnie jako szczupłego, spokojnego, nie pijącego, wesołego, pozytywnie nastawionego do życia weganina, który pochodzi z Polski i mieszka od jakiegoś czasu w Australii. Kiedy opowiadałem nowym znajomym moje historie z przeszłości, to nikt nie mógł sobie tego wyobrazić. Było to bardzo interesujące doświadczenie. Bo kiedy ja sam myślałem o sobie to dalej byłem tym zagubionym chłopcem z Białegostoku. Kwestionowałem wszystkie komplementy, które leciały w moją stronę. Myślałem sobie: "żebyście tylko wiedzieli jakim głąbem byłem jeszcze kilka lat temu..." Oceniałem siebie przez pryzmat najgłupszych i najbardziej uwłaczających zachowań z przeszłości. Mimo ogromnej wewnętrznej transformacji dalej czułem, że nie jestem godzien szczęścia. Więc którym Marcinem jestem? W pewnym sensie obydwoma. Jestem tą samą osobą. Obydwaj mają to samo nazwisko i datę urodzenia. Ale czy muszę się w ogóle metkować jako osoba x czy y? Czy jakiekolwiek opis mojego zachowania może oddać głębie tego kim jestem? Czy w ogóle możemy kiedykolwiek, powiedzieć, że znamy siebie? Nie sądze. Myślę, że każdy z nas ma co najmniej kilka historii z życia, kiedy pomyślał: "Ja pierdole, nie jestem aż takim debilem. Nie wiem dlaczego to pomyślałem/zrobiłem/powiedziałem." Właśnie tego typu historyjki, które sobie powtarzałem, ograniczały mój rozwój. Zdałem sobię sprawę, że jest głupotą, kiedy nie robimy czegoś co jest słuszne tylko dlatego, że jest to sprzeczne z naszą osobowością. Pół życia budujemy swój charakter, a drugie pół zachowujemy się tak, żeby pasowało to do osobowości, którą stworzyliśmy. Lecz ja tego nie chciałem. Bo niby czego miałem bronić? Nie miałem żadnych aspiracji i planów na przyszłość. Wiedziałem, że to co robię na codzień nie reprezentuje tego kim jestem naprawdę. Więc nie miałem nic do stracenia. Właśnie to ułatwiło początek mojej transformacji. Wyjazd do Australii miał mi w tym pomóc. Pełen nadziei nie mogłem się doczekać nadchodzącej przygody. MARCIN WEGAŃSKI W KRAINIE KANGURÓW [CZĘŚĆ III] KLIK |