Czasami myślę, że tak. Zdaje sobie wtedy sprawę, że mój internetowy image nie oddaje całej prawdy na temat tego kim jestem. Radosny Marcin to tylko część prawdy. Przez wiele lat zmagałem się z depresją i chad (choroba afektywna dwubiegunowa). Nie jest też tak, że świadomie przekłamuje mój wizerunek w sieci do niecnych celów. Kiedy czuję się dobrze, to chcę się tym dzielić. Nie mam natomiast w zwyczaju dzielić się momentami, kiedy nie jestem pogodny. Zostawiam to tylko dla siebie i kilku najbliższych przyjaciół. Bo moje życie nie wygląda tak jak może się wydawać z zewnątrz, patrząc na FB, czy bloga. Jest dużo bardziej skomplikowane. Albo raczej to ja robię je bardziej skomplikowane. Ale to jest temat na kolejny wpis (albo 100 wpisów). Łatwiej jest wrzucić motywujące i inspirujące obrazki, niż żyć tymi wartościami. Nie nadużywam już alkoholu jak i nie robię tak wielu destrukcyjnych rzeczy jak kiedyś, ale dalej jestem w stanie zabrać się w jakieś ciemne miejsca. Często czuję się zagubiony, wyalienowany, niezrozumiany, czy nie kochany. Zdarza mi się też przejadać, kiedy czują w sobie tą pustkę. Wiem też, że nie jestem popychadłem tego wszechświata. Z jednej strony daje mi to moc, ale często mam w sobie niepokój. Wiem, że tylko ja jestem odpowiedzialny za moje życie. Bo chcę być szczęśliwym i wdzięcznym. To sprawia, że czasami żyję pod presją, którą sam na sobie wywieram. Zdarza mi się czasami nie być w najlepszej przestrzeni w mojej głowie. Nie jest mi wtedy łatwo dzielić się tym z innymi. Jest to trudne z wielu różnych powodów:
Tak sobie myślę... Kiedy czuje się źle, jest to tak samo normalne jak bycie w ekstazie. Są to dwa ektrema ludzkich emocji. Przecież „wesołe” i „smutne” historie są w zasadzie tym samym. Jedno nie istnieje bez drugiego. Przyzwyczailiśmy się, żeby mówić tylko o tych dobrych rzeczach. Zastanawiam się dlaczego jest takie ogromne tabu na temat chorób psychicznych i złego samopoczucia. Nie znamy odpowiedzi na wiele rzeczy. Udajemy wszechwiedzących, a tak naprawdę nie wiemy nic. Dlatego łatwiej jest zamieść niewygodną prawdę pod dywan... A choroby psychiczne dużo nam mówią. Nie traktujmy ich jak nieproszonego gościa. Zaprośmy na rozmowę i wysłuchajmy co mają do powiedzenia. Czuję, że w codziennym natłoku obowiązków straciliśmy więź porozumienia. Człowieczeństwo. Wszyscy o to błagamy. Każdy w różnej formie. Każdy po swojemu. Ten tekst to jest mój apel. Żeby powiedzieć w końcu to co czuje. Wiem, że nie jestem w tym sam. Jestem też waszym głosem. Kiedy jestem szczęśliwy nikt do mnie nie podchodzi i nie mówi: „Dlaczego się śmiejesz? Nie musisz się śmiać. Chodź porobimy coś co odwróci Twoją uwagę od powodu Twojej radości” (Dokładnie tak jak zbywamy ludzi jakimiś tekstami typu „Nie płacz...” albo „Przejdzie Ci...” kiedy są smutni i płaczą.) Myślę, że tylko utrudniam życie sobie i wam, kiedy wyłączam z mojej historii, rzeczy smutne lub problemy jakie napotykam. Chociaż jakiś czas temu miałem na to ochotę. Napisałem nawet o tym serie tekstów w zeszłym roku. Napisałem jak chlałem i szukałem siebie. Czytaj TUTAJ Ale odkąd się obudziłem (przeczytaj całą historię TUTAJ) i zacząłem żyć, to czuję, że nie wypada wręcz o tym mówić. Bo to wszystko burzy. Walić to. Niech wszystko się wali, jakby jutra miało nie być. Czasem myślę, że jak się ktoś popatrzy na mojego bloga to pomyśli: "Ten to ma cudowne życie... Ja nigdy nie będę taki jak on..." Walić internetowy image i życie na pokaz. Moje życie warte jest pokazania dokładnie takie jakie jest. Chcę być inspiracją, ale sam jestem często zagubiony. Wiem, że są ludzie, którzy lubią być w moim towarzystwie, kiedy „świecę swoją obecnością”. Mam wtedy dużo do zaoferowania. Czuję się świetnie, kiedy mogę być po prostu sobą i przez to pobudzam innych do życia. Ale jestem tylko człowiekiem. Często nie mam „obecności” wystarczająco dla siebie. Są te te same historie... Brak pewności siebie, karmienie się strachem, wychodzenie w przyszłość i powtarzanie sobie jakichś gównianych historii, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Zwracam się wtedy do bliskich mi osób, żeby znów zobaczyć swoje światło. Mogę powrócić na dobre tory będąc przy ludziach, którzy sami płyną. Kiedy pracowałem jako sprzątacz w Anglii przeważnie wrzucałem na Fejsbuka zdjęcia jedzenia. Nie wspominałem jak cierpiałem. Nie miałem na tyle odwagi, żeby napisać:” Jest mi ekstremalnie ciężko. Psychicznie jest nawet gorzej niż fizycznie. Myślę, że nie zniosę tego już dłużej. Każdy dzień jest próbą. Biję się z myślami od rana do nocy...” Chciałem udowodnić przede wszystkim sobie, że jestem w stanie robić robotę jak inni, z który pracowałem. Chciałem być twardy. Prawda jest taka, że nie jestem. Potrzebuje mieć dookoła siebie ludzi, którzy mnie szanują i o mnie dbają. Potrzebuje środowiska, gdzie jestem doceniony. Nie chcę być traktowany jak robot, który bezwiednie musi wykonywać pracę, tylko po to, żeby zgadzały się wyniki. Uczę się, żeby szanować moje własne limity. Poznaję siebie i to, w czym czuję się dobry. Kiedy czuję, że „to jest to” to wtedy robię to z miłością, pasją i poświęceniem (tak jak pisanie tego tekstu!). Ale muszę to poczuć całym sobą. Bo kiedy tego nie ma jest to początek końca i zaczynają się tortury. Jest mi trudno wchodzić w rzeczy, których nie czuję. Dotyczy to relacji – tych romantycznych i przyjaźni. I tyczyło się to też pracy, którą wykonywałem. Nienawidziłem jej. Ale w tym samym czasie w pewien sposób ją pokochałem. Jestem za nią wdzięczny. Tak jak związki w przeszłości pokazała mi, gdzie nie chcę być i czego nie chcę robić. Potężne doświadczenie. Wtedy jeszcze mocniej zdałem sobie sprawę, że jeżeli mogę tak ciężko pracować tylko po to, żeby zarobić hajs to mogę też poświęcić się temu co kocham. Np pisząc ten tekst. Wiec to jest brakująca część historii. Spora część mnie. Zanim stały się te wszystkie cudowne rzeczy, o których tak bardzo chciałem powiedzieć światu. W końcu wyrzuciłem to z siebie. |